Historia Rozanki

Moja Rozanka ma ok. pięciu lat, jest adoptowanym kundelkiem. Kiedy była zdrowa miałam 20 kg szczęścia i powoli do tej wagi wracamy.

Problemy pojawiły się późną wiosną ubiegłego roku. Sunia dziwnie mlaskała, ciągle chciała jeść trawę, z każdym tygodniem nasilał się nieprzyjemny zapach z pyszczka. Znajoma weterynarz uznała, że taka jej „uroda” i żebym dała coś tam co reklamują w telewizji na brzydki zapach. Nic nie dałam, ale zaczęłam czytać co to może być i próbowałam eskperymentować z karmą.

Suczka jadła suchą karmę, zmieniałam więc na alergiczną, nic nie pomagało, a zapach i mlaskanie się wzmagało, co zaczęło również doskwierać jej samej.

We wrześniu poszłyśmy do lekarza. Morfologia była w porządku, badania kupki również nie wykazały żadnych paspżytów, zastosowano objawowo leki na żołądek, jakiś „prazol”. Po dwóch tygodniach stosowania nic nie minęło, wręcz się pogorszyło i zaczęły zdarzać się poranne wymioty żółcią. Do leczenia dodano lek na wrzody i zlecono USG.

USG wykazało zapalenie błony śluzowej żołądka i niewielki stan zapalny przełyku. Zdecydowałam że będę gotowała, indyk – ryż – marchewka.

Kontynuowane leczenia nie poskutkowało, poszłyśmy do innego weterynarza, z całą masą megapozytywnych opinii (dziś zastanawiam się kto te opinie naprawdę pisze). Po raz kolejny morfologia, rozszerzona, dodatkowo
lekarz natychmiast kazał podać środki na odrobaczenie (ja odrobaczałam suczkę raz w roku, ale zdaniem tego lekarza należy to bezwględnie robić co 3 miesiące bez względu na to, że badanie kupki nic nie wykazało) i postawił diagnozę 99,9% że to helikobakter.

Sunia dostała antybiotyk i znów lek na żołądek, tyle że w podwojonej dawce. Po 10 dniach lekarz zaordynował usunięcie kamienia nazębnego, żeby wyeliminować tę przyczynę (wcześniej lekarze uważali, że stan kamienia u suni nie wymaga jeszcze usuwania), no ale jeśli miało to wyeliminować przyczyny choroby w jakiejś mierze, to z lekarzem się nie polemizuje.

W narkozie lekarz usunął kamień, a po tygodniu wróciłyśmy z problemem coraz gorszego zapachu, coraz gorszego i uporczywego mlaskania, rzucania się na każdą trawę, porannych wymiotów żółcią. Na kolejne tygodnie lekarz zalecił kontynuować podawanie Losec w podwójnej dawce, a po trzech tygodniach sytuacja była jeszcze gorsza, zapach gnilny z pyszczka bardzo się nasilił suczka wręcz nim ziała chcąc się go pozbyć, była bardzo słaba, nie
chciała pić, ciągle spała.

Wtedy lekarz rozłożył ręce i dał skierowanie na gastroskopię. Przed gastroskopią kolejny raz suczka miała morfologię (wyniki dobre), zbadane serce EKG, echo, wyszły dobre.

W klinice jednakże odradzono gastroskopię i postawiono diagnozę, że to jest nic innego jak nietolerancja pokarmowa. Zlecono USG, nic nie wykazało i pani weterynarz zaleciła karmienie suchą karmą anallergenic RC do tego siemię lniane i zleciła podawanie leków – ponownie na żołądek i na wrzody.

Zmiana karmy i leki podziałały dramatycznie. Suczka opadła z sił, wzmogły się wymioty, oczy miała jak w malignie, i była jak w delirium – nie wiedziałam, czy śpi, bo na oczkach miała ciągle trzecią powiekę. Nocą dostawała drgawek.

Nie spałam całymi nocami, telefonowałam zrozpaczona rankiem do weterynarz, ale otrzymywałam odpowiedź, że tak to jest, przy nietolerancji, kontynuować leczenie i koniec. Było fatalnie.

Namoczona karma miała zapach koszmarny, sunia załatwiała się tym co zjadła na każdym spacerze, miałam wrażenie, że w niezmienionej formie i coraz gorzej wchodziła po schodach do domu.

Znajomi polecili jeszcze jednego, sprawdzonego lekarza, który przyjechał do domu i powiedział, żeby wywalić leki do kosza, bo suczka jest już nimi zatruta, wrócić do gotowanego mięsa i ryżu, a rano podawać surowy sok z ziemniaka.

Stwierdził, że leczenie było niewłaściwe. Po ciągłym pogarszaniu się stanu suczki, a doszło do tego uporczywe drapanie, rzadkie żółte kupki, znaczna utrata wagi, ogromne osłabienie, wrzód na drogach moczowych, nietolerancja wody(cofanie się przy każdym łyczku wody, więc sunia chciała pić a nie mogła), stękanie będące ewidentnie oznaką bólu i wygięty grzbiet, po kilkunastu nieprzespanych nocach, szukając w internet przyczyny tego stanu znalazłam artykuł o chorobach, przy których wyniki krwi są dobre, a pies jest bardzo chory.

Zastanawiałam się jakie zrobiłam błędy, i jak mogłam starając się o zdrowie suczki, za ciężkie pieniądze pozwolić by mi ją zatruto lekami i doprowadzić do tego stanu. Przypominam sobie taki dzień, jak wyszłam na spacer po kolejnej nieprzespanej nocy i dreptałam z obolałą suczką rano, i zatrzymał się obok nas jakiś człowiek z pieskiem i powiedział, że ten mój piesek musi być bardzo chory..

To znaczyło, że jest naprawdę źle, i widzi to każdy, nie tylko ja – tylko nie weterynarze.

Ostatnim badaniem, o który poprosiłam lekarza czytając artykuły był jeszcze wymaz z noska, a z posiewu wyhodowano „liczne kolonie enterococus faecalis”.

Na antybiotyki jednak już się nie zdecydowałam, tylko napisałam do Pani Bogusławy Czarnowskiej, z prośbą o pomoc.

Dziś mogę powiedzieć, że był to naprawdę ostatni moment na to, żeby uratować sunię. Od kwietnia rozpoczęłyśmy według wskazań Pani Bogusławy ścisłą dietę i stosowanie zaleconych preparatów i leków homeopatycznych. Na początku byłam zagubiona.

Tyle składników, jak to gotować, jak to podawać, jak zdążyć.. ja sama dla siebie gotuję bardzo rzadko i jedynie gotowałam suni ryż indyk i marchewkę. A tutaj tyle składników, różnie się gotują, czy w kwietniu ja to kupię, o której powinnam wstawać żeby to przygotować przed pracą.

Po tygodniu byłam już ogarnięta, i poporcjowane jedzonko dla suczki czekało pomrożone na 10 kolejnych dni. Pani Bogusława w diecie dla suczki zastosowała te produkty, które bez problemu kupiłam w LIDLu. Dobre zmiany
przychodziły pomaleńku, tak mi się przynajmniej wydawało, bo kiedy leczy się codziennie pieska, codziennie się go obserwuje i żyje się tym jak dziś, jaka kupka, ile śpi, ile pije, ile siusia, czy boli, o której godzinie mlaska, to wydaje
się, że od tego czasu minęły wieki.

A tak naprawdę ostatnio policzyłyśmy  z Panią Bogusławą, że to raptem dwa miesiące i tydzień z górką…

Pozytywna zmiana zaczęła się od tego, że zaczął goić się wrzód i że sunia przestała rano wymiotować.

Pomaleńku zaczęły wracać do normy kupki, i sunia zaczęła pić wodę, żeby ją zachęcić do picia kupiłam wodę kokosową i dawałam po odrobince.

Dietę zleconą przez Panią Bogusławę przestrzegam bardzo rygorystycznie, dopiero po dwóch miesiącach po konsultacji dodałyśmy jakieś przegryzki, w postaci bułeczki czy wafla ryżowego.

Terapię nadal kontynuujemy, bo sunia jeszcze całkiem nie doszła do siebie, jeszcze więcej śpi niż kiedyś jak była zupełnie zdrowa i jeszcze wieczorem zdarza się jej mlaskanie. ALE: pies żyje, chodzi na spacery, biega, zjada z apetytem, pije wodę ile potrzebuje, nie zieje już tym upiornym zapachem gnilnym z pyszczka, nie ma drgawek, delirium, i tego strasznego osłabienia z opadaniem powiek ni to we śnie ni to w letargu. Oprócz zleconych przez Panią Bogusławę preparatów i leków homeopatycznych nie podaję suni od kwietnia żadnego leku.

To, czego mnie nauczyła ta przykra historia, to: ZERO SUCHYCH KARM, i kierowanie się swoim rozumem przy stosowaniu się do zaleceń weterynarzy. I oczywiście tego, że póki będę miała moją Rozankę, to będziemy trzymać się zaleceń Pani Bogusławy, której wiedza, intuicja i wyrozumiałość wyprowadziła moją suczkę i mnie z bardzo trudnej sytuacji.

Pani Bogusławo, dziękuję bardzo 🙂

Z serdecznymi pozdrowieniami,

Małgorzata Z.

Dużo zdrowia – suniu 🙂

Dodaj komentarz